top of page
  • szudejkomichal

Projekcje makroekonomiczne w planowaniu finansów przedsiębiorstwa - na co zwracać uwagę?

Zaktualizowano: 10 maj 2023

Inspiracją dla niniejszego posta jest artykuł Pani Iwony D. Bartczak: "Wskaźniki, które dezinformują - część pierwsza, makroekonomiczna". Jest nią też proza ostatnich tygodni i miesięcy. Po raz kolejny bowiem w trakcie przygotowania rocznego budżetu mierzymy się z nieznanym i musimy z controllerów przeistoczyć się we wróżki.


Dziś chciałbym skupić się nad następną praktyczną stroną budżetowania w czasach niepewności: korzystania w jego trakcie z analiz i projekcji makroekonomicznych.


Projekcje, które "nie chodzą"

Przygotowując budżety czy prognozy prawie zawsze korzystam z projekcji makro. Są one publikowane przez instytucje takie jak Narodowy Bank Polski, Komisja Europejska, OECD a także wiodące banki komercyjne. Dużo tego typu, aktualnych szacunków dostępnych jest w domenie publicznej, np. na stronach internetowych tych podmiotów.

Niestety, kilkukrotnie na przestrzeni ostatnich lat spotkałem się z sytuacją, gdzie jakość takiej prognozy okazywała się dyskusyjna. W szczególności, zakładane dynamiki poszczególnych komponentów wzrostu gospodarczego (jak spożycie indywidualne czy nakłady na środki trwałe) nie miały matematycznego ani logicznego związku z projekcją produktu krajowego brutto (PKB). Z konieczności, wypracowałem więc procedurę weryfikacji takich prognoz.


Materiałem, jaki wykorzystuję w procesie weryfikacji, jest publikowana cyklicznie przez Główny Urząd Statystyczny informacja o strukturze wzrostu realnego PKB.


Źródło: GUS


W długim terminie, o poziomie zmiany PKB w Polsce decyduje głównie dynamika spożycia indywidualnego oraz nakładów brutto na środki trwałe . Daną projekcję sprawdzam pod kątem zgodności z tym trendem. Zdarzyło mi się znajdywać prognozy, gdzie zależność ta nie działała. A jeżeli nie działała, to sprawdzałem, czy uzasadnienie znajdę w estymacjach pozostałych komponentów lub czy autor jakkolwiek tę rozbieżność skomentował. Nie zawsze to sprawdzenie wychodziło pozytywnie. W takiej sytuacji daną prognozę dyskwalifikowałem z dalszych prac.


Co to jest inflacja?

Drugi temat, nawet bardziej na czasie, to inflacja. W realiach budżetowania "top down" często do prognozowania wybranych pozycji kosztowych korzystamy ze wskaźnika CPI.


Dobrą (w mojej ocenie) definicję dla tej kategorii znalazłem na stronie Encyklopedii Zarządzania. CPI, czyli Consumer Price Index stanowi relację cen reprezentatywnego zestawu dóbr (koszyka) konsumpcyjnych w danym roku, w porównaniu z koszykiem z roku bazowym (przyjętym za podstawę wyliczenia). Jest to też tzw. indeks kosztów utrzymania bo obejmuje dobra nabywane regularnie przez konsumentów.


CPI jako miernik inflacji ma szereg wad:

  1. Jest niereprezentatywny: nie odzwierciedla kosztów utrzymania każdego obywatela. (Kamerschen D., McKenzie R., Nardinelli C. (1993), Ekonomia, Fundacja Gospodarcza NSZZ Solidarność, Gdańsk, s. 127).

  2. Nie nadąża za życiem: np. konsumenci poszukują tańszych alternatyw w reakcji na wzrost cen, kierując się do dyskontów.

  3. Nie obejmuje produktów innowacyjnych, które weszły do powszechnego użycia w momencie kalkulacji.

  4. Nie odróżnia wzrostu cen od wzrostu oczekiwań klientów: np. gotowości do płacenia za wyższą jakość (GUS).

Jakie są alternatywy dla CPI?

Możliwość pierwsza, to oczywiście skorzystanie z innych niż CPI miar wzrostu cen. Taką alternatywą jest np. inflacja bazowa, czyli ta część inflacji, która jest związana z oczekiwaniami i presją popytową, a uwolniona jest od wpływu szoków podażowych. W lepszy sposób niż CPI odzwierciedla zatem trend inflacyjny.

Źródło: NBP

Kolejna alternatywa to Deflator PKB. Jest to miernik zmiany cen wszystkich towarów i usług produkowanych w danej gospodarce. Wadą deflatora jest relatywnie rzadki, bo co najwyżej kwartalny, cykl aktualizacji. Często wskaźnik ten podlega też istotnym rewizjom wstecz. Wreszcie wskaźnik Producer Price Index PPI. Jest to wskaźnik zmiany cen bazowych sprzedaży towarów i usług oferowanych przez producentów krajowych. Jest szacowany w cyklu miesięcznym i nie jest wrażliwy na zmiany podatków. Niestety, jego poziom jest przede wszystkim wynikiem zmian cen towarów, co ogranicza jego przydatność w nowoczesnych, opartych o usługi gospodarkach.

Łączną wadą wszystkich wymienionych alternatyw jest to, że jedynie nieliczne instytucje podejmują się ich estymacji na przyszłe okresy. Z reguły ograniczają się one do CPI właśnie.


Inną drogą niż korzystanie z publicznie dostępnych miar i wskaźników jest sięgnięcie do pomocy konsultantów komercyjnych lub nawiązanie współpracy z uczelnią wyższą. Efektem takiej współpracy mogą być modele zmiany kosztów "dopasowane" do indywidualnej sytuacji przedsiębiorstwa. Wadą jest cena takiej usługi, czas potrzebny na wdrożenie i konieczność regularnych rewizji uzyskanych modeli w przyszłości.


Czy mamy już kryzys?

Ostatnim zagadnieniem, które chciałbym poruszyć jest wykorzystanie w budżetowaniu tzw. wskaźników wyprzedzających.


Jak jest to trudne postaram się pokazać na przykładzie. GUS podał, że produkcja przemysłowa w sierpniu 2022 roku wzrosła o 10,9 % rok do roku. A w porównaniu z lipcem o 0.7%. Analitycy jednego z banków komentując te dane stwierdzili: "Polski przemysł nie poddaje się recesji w Niemczech". Czy tak właśnie jest? Niekoniecznie: w innej publikacji jako sygnał pogarszającej się sytuacji wskazano pikujące w dół zapotrzebowanie na gaz. W lipcu czy sierpniu powód może być tylko jeden: ograniczenie produkcji przez przedsiębiorstwa opierające swoją produkcję o ten właśnie surowiec (money.pl). Czyli jednak idzie kryzys?

Źródło: Twitter

Okey, to nie jest tak, że przez gaz, jego dostępność czy cenę stanie za chwilę cała gospodarka. Z drugiej strony, prawdziwe efekty obecnego kryzysu energetycznego są dopiero przed nami. Polska gospodarka wychodzi z okresu bardzo dobrej koniunktury. Zamówienia i sprzedaż dopiero wyhamowują. Zresztą, patrząc na komponenty wzrostu PKB z przełomu lat 21/22, widać, że wielu polskich przedsiębiorców wykazało się zapobiegliwością i zakupiło surowce i materiały przewidując nadejście gorszych czasów. Należy zakładać, że efekty tych działań jeszcze są widoczne.

Źródło: mbank


Obecna sytuacja to tzw. dywergencja. Oznacza to, że występuje rozbieżność pomiędzy danymi wyprzedzającymi, które prognozują nadchodzące załamanie, a obecną sytuacją, która sugeruje, że w gospodarce nie dzieje się nic złego.


To, co się faktycznie dzieje w przemyśle zobaczymy w statystykach GUS z dużym opóźnieniem. Z perspektywy pracy analityka czy controllera powoduje to istotną trudność. Z jednej strony wszyscy "czują", że kryzys jest bliski. Z drugiej - z portfelem zamówień, poziomem sprzedaży itd. nic się wielkiego jeszcze nie dzieje. Moją radą jest tu sięganie do możliwie szerokiego spektrum analiz i rekomendacji, w szczególności relewantnych dla bliskiego otoczenia przedsiębiorstwa. Nie tylko tych publikowanych, ale i mniej oficjalnych, pozyskanych w drodze rozmów z bankami czy partnerami z innych przedsiębiorstw, w tym konkurencji. Oczywiście, stanowi to bardzo duże obciążenie pracą, niemniej tylko w ten sposób ograniczymy ryzyko wpadnięcia w pułapkę nadmiernego optymizmu (lub niewystarczającego pesymizmu).


Podsumowanie

Mam nadzieję, że w tym krótkim poście udało mi się przekazać Państwu garść przydatnej wiedzy. Przede wszystkim o tym, że informacje dotyczące makroekonomii, zwłaszcza projekcje, powinny być wykorzystywane z dużą dozą ostrożności. Nie można bezkrytycznie wziąć pierwszej lepszej estymacji (a nawet średniej czy mediany szacunków danego wskaźnika) i w oparciu o nią przygotować budżet. Tzn. można, ale warto wykonać np. weryfikację jaką opisałem wyżej. Dobrym przykładem tego, z jak delikatną materią mamy do czynienia, jest sytuacja sprzed kilku dni. Niedługo przed publikacją tego posta, GUS zrewidował szacunki realnego wzrostu PKB za 2021 rok: z 5.9% rdr aż do 6.8%. Jest to bardzo duża rewizja, wymagająca minimum dogłębnego przeanalizowania wcześniej opublikowanych i wykorzystanych przez nas w budżetowaniu projekcji.

Jest to zarazem najlepszy dowód, że brak atencji w wykorzystywaniu danych i projekcji makro naraża nas na ryzyko. Koszt minimum to zmarnowanie czasu na niepotrzebne dywagacje. Maksimum to wystosowanie nietrafnych rekomendacji i podjęcie złych decyzji w procesie budżetowania.


Inne moje posty o podobnej tematyce:

122 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page